Jak ratownicy radzą sobie z wyzwaniami podczas dyżurów?
Dla pacjenta i jego bliskich sytuacja, kiedy konieczne jest wezwanie pogotowia to być może największa trauma w życiu, dla ratowników – kolejne wezwanie w ich pracy. O pracy ratowników medycznych opowiada Damian Walas, który przez kilka lat był członkiem zespołu karetki, a teraz pracuje w szpitalnym oddziale ratunkowym (SOR).
Z badań „Humanizacja procesu leczenia i komunikacja kliniczna pomiędzy pacjentem a personelem medycznym przed i w czasie pandemii COVID-19” wykonanych przez zespół pod kierownictwem prof. dr hab. Zbigniewa Izdebskiego na Uniwersytecie Warszawskim, wynika, że dla białego personelu, szczególnie zaś dla ratowników medycznych, najważniejsza jest staranność i dokładność wykonywanych procedur, dla pacjentów zaś – bycie w centrum zainteresowania. To wasza grupa zawodowa jest najbardziej narażona bezpośrednio na gwałtowne reakcje rodzin pacjentów. A z badania wynika, że chcecie być przede wszystkim skuteczni; empatia schodzi na dalszy plan…
Faktycznie, musimy bardzo uważać na to, co robimy. Druga sprawa to dokumentacja medyczna, gdzie zamieszczamy wszystkie informacje. Każdy doświadczony ratownik medyczny doskonale zdaje sobie sprawę, jak ważna jest dokumentacja, opisanie całego zdarzenia.
Czy to jest tak, że ratownicy bardzo chcą, żeby w papierach wszystko się zgadzało, są skupieni na procedurach? Mówi się, że z obawy przed roszczeniami rodziny zdarza się podejmowanie reanimacji osoby, która już nie żyje. Prawda to?
Nie przeczę, że czasami może dochodzić do takich sytuacji. Proszę sobie wyobrazić: zespół ratownictwa medycznego przyjeżdża na miejsce zdarzenia, bo jest wezwanie do osoby nieprzytomnej, nieoddychającej, a świadkowie zdarzenia prowadzą reanimację. Widzimy, że ratowana osoba prawdopodobnie od pewnego czasu nie żyje, że nasza akcja ratunkowa nic nie wniesie. Ale widzimy też rozpacz bliskich, nie chcemy od progu, bez jakiejkolwiek empatii powiedzieć rodzinie: „To nie ma sensu, dajcie spokój”. Chcemy zapewnić jej poczucie, że zrobiliśmy wszystko, co było możliwe. Dla nas to kolejny pacjent, dla rodziny to ukochany dziadek, ojciec, wujek, brat. Tak więc, potwierdzam, zdarzają się sytuacje, że reanimowana jest osoba nieżyjącą. Jakby to wyglądało, gdybyśmy przyjechali, rodzina w nerwach prosi: „Ratujcie brata!”, a my mówimy: „Nie, już widać ewidentne znamiona śmierci, już nic nie możemy zrobić”.
We wspomnianych badaniach prof. Izdebskiego wykazano, że ratownicy są szczególnie zestresowani i nie umieją sobie radzić z emocjami, często sięgają po „wspomagacze” typu alkohol, rzadziej antydepresanty.
Nie da się ukryć, że w naszej pracy jest dużo negatywnych emocji. Choć od razu chcę też podkreślić, że jest również wiele bardzo pozytywnych emocji. Zdarzają się wyrazy wdzięczności, miło jest usłyszeć „dziękuję” po akcji ratunkowej. Jednak jest to ciche „dziękuję”. Prawda jest taka, że masa osób jest zadowolona z naszej pracy, ale niestety, w internecie mówi się o tych negatywnych sprawach, które najczęściej wynikają albo ze złego potraktowania przez personel medyczny lub przez długi czas oczekiwania na przyjęcie w SOR. Wynika to z faktu, że masa osób pojawia się w szpitalnym oddziale ratunkowym w stanie niezagrażającym życiu. SOR-y w dużej mierze przejmują obowiązki poradni specjalistycznych oraz przychodni rodzinnych, które są niewydolne.
W naszej pracy dominuje jednak stres, presja otoczenia w miejscach publicznych. Sam tego niejednokrotnie doświadczyłem. np. wypadki drogowe albo zdarzenie w centrum handlowym, gdzie każdy na nas patrzy. Ktoś krzyczy, ktoś płacze. Z tym trzeba umieć sobie poradzić. Przykre jest, że ratownicy pozostają sami z tymi trudnymi emocjami.