Jak ratownicy radzą sobie z wyzwaniami podczas dyżurów?
Jak to, nie jesteście w żaden sposób szkoleni, jak sobie radzić?
Nie. U nas nie mówi się o emocjach, mamy zakończyć, czy to wyjazd z pogotowiem ratunkowym, czy akcję ratunkową na SOR i musimy wracać do dalszego wykonywania obowiązków. Problemem jest to, że te emocje potem w nas siedzą, tłumimy je. Niejednokrotnie przenosimy je do naszego prywatnego życia. I rzeczywiście, niektórzy uciekają w alkohol. Inni, orientując się, że coś jest nie tak, że mają depresję, udają się do psychiatry, zaczynają się leczyć. Tak więc odreagowujemy w różny sposób. Często to odbija się na naszych najbliższych. Dużo mówi się, żeby pracę zostawiać w pracy, nie zabierać jej do domu. Ale nie zawsze jest to takie proste.
Co szczególnie nie jest dla was proste? Śmierć pacjenta w trakcie akcji?
Prawda jest taka, że nie wszystkich da się uratować. Trzeba być świadomym, że nie jesteśmy bogami, że to nie jest tak, że przyjedziemy i za każdym razem sprawimy cud. Ale gdy ktoś odchodzi, to boli.
Co najbardziej boli oprócz śmierci?
Tragedie związane z dziećmi. Mówię to również na podstawie rozmów z wieloma kolegami. Nie chodzi tu tylko o nieudaną reanimację. Czasem przyjeżdżamy na miejsce zdarzenia do domu zaniedbanego, rudery, gdzie brakuje pieniędzy na chleb, ale nigdy nie brakuje na alkohol, dzieci są brudne, głodne, zaniedbane… To męczy nas najbardziej, ta świadomość, że nie możemy nic zrobić, bezradność. Oczywiście, udzielamy pomocy, ale dzieci zostają w tej biedzie i nędzy. Są to sytuacje bardzo obciążające nasze głowy.
Podobne emocje szarpią nami, gdy jedziemy do starszych ludzi, którymi rodzina przestała się interesować. Żyją czasem w naprawdę skrajnie trudnych warunkach. Bo jeśli chodzi o zmasakrowane ciała w wypadkach, nie robią na nas takiego wrażenia. Masywne krwotoki, odcięte kończyny – z tym jesteśmy mocno oswojeni. Gorzej wyglądają aspekty psychologiczne naszej pracy.
W ostatnim czasie jest pewnie sporo zgłoszeń do prób samobójczych dzieci i młodzieży…
Faktycznie, jest takich zgłoszeń sporo. Jeden z kolegów nawet ostatnio powiedział, że nie zajmuje się już leczeniem ludzi ze stanów zagrożenia życia, tylko rozwiązywaniem ludzkich problemów, awantur domowych. Karetka staje się poradnią psychologiczną. Na podstawie moich doświadczeń i rozmów z kolegami mam wrażenie, że problem pogłębił się po pandemii.
Oczywiście, wcześniej też jeździło się do zaburzeń psychicznych, do prób samobójczych. Nie jestem w stanie ocenić, ile jest tego teraz więcej. Ale na SOR obserwuję, że jest więcej prób samobójczych wśród dzieci.