Stres mnie nie paraliżuje, ale wręcz motywuje - rozmowa z Tomaszem Zaborowskim - ratownicy24.pl
Reklama

Wyszukaj w serwisie

Stres mnie nie paraliżuje, ale wręcz motywuje – rozmowa z Tomaszem Zaborowskim

NAR_2_23_ROZMOWA_Z_TOMASZEM_ZABOROWSKIM_FOT_1
fot. archiwum prywatne Tomasza Zaborowskiego

Rozmowa z Tomaszem Zaborowskim, znanym również jako „śląski sanitariusz” – ratownikiem medycznym, wykładowcą akademickim, instruktorem i egzaminatorem kursów, który od 2011 r. jest zawodowo związany z systemem Państwowe Ratownictwo Medyczne. W rozmowie poruszamy tematy początków pracy w zawodzie, codziennych wyzwań, trudnych interwencji czy jego najnowszej książki, która już niedługo ukaże się na rynku.

Od kiedy jesteś związany z ratownictwem medycznym?

Uprawnienia ratownika medycznego uzyskałem po pozytywnym zdaniu egzaminu w Szkole Policealnej w 2006 roku. Życie doprowadziło mnie do pracy „w systemie” dopiero pięć lat później, a dokładniej 1 lipca 2011 roku, kiedy to system przeszedł transformację (w styczniu tego roku doszło do zawalenia się hali MTK, a we wrześniu powstała Ustawa o PRM). Wcześniej, przez okres około 1 roku, pracowałem w prywatnej jednostce zajmującej się transportem medycznym. Moja ratownicza przygoda trwa zatem nieprzerwanie od roku 2010, a od początku pracy w systemie Państwowe Ratownictwo Medyczne 1 lipca minie dwanaście lat.

Jak wyglądały początki Twojej pracy w zawodzie?

Podczas pracy w firmie transportowej, w której zaczynałem swoją karierę jako ratownik medyczny, zdobyłem wiele doświadczenia. Nauczyłem się prowadzenia samochodu jako pojazdu uprzywilejowanego, obsługi ambulansu oraz pracy z pacjentem, w tym obsługi i posługiwania się sprzętem medycznym. Pracowaliśmy głównie na karetce transportowej z lekarzem na pokładzie, zajmując się transportem pacjentów nieprzytomnych, zaintubowanych i wentylowanych mechanicznie z prowadzoną farmakoterapią z wykorzystaniem pomp infuzyjnych z danej placówki do ośrodków o wyższym stopniu referencyjności. Dla świeżaka była to troszkę głęboka woda, ale bardzo zależało mi na zdobyciu takiego doświadczenia, ponieważ czekałem na swoje docelowe miejsce pracy – miejsce w pogotowiu ratunkowym. Zawdzięczam tej firmie transportowej wiele − to doświadczenie było bardzo ważne na start pracy w systemie. Potem przyszedł 1 lipca 2011 roku i pierwszy dyżur. Przez pierwszy okres pracy pracowałem również na karetce z lekarzem, by po upływie około 2 lat już na stałe wpisać się w grafikach zespołów podstawowych (P).

Dlaczego zdecydowałeś się na pracę ratownika medycznego?

Od zawsze ciągnęło mnie do pracy medyka. Lubię działać w życiu, uzyskując zauważalne i wręcz namacalne efekty. Zawód ratownika medycznego wydawał się idealnie wpasowywać w te preferencje. Hipoglikemia? Wkłucie, podaż glukozy i za chwilę ten prawie martwy człowiek rozmawia i opowiada żarty. Krwotok z amputowanej kończyny? Zatamowanie krwawienia, opaska uciskowa, stabilizacja parametrów i transport do szpitala… Oczywiście tego typu wyjazdy zdarzają się rzadko, dlatego trzeba stale czuwać i być gotowym, a zawód ratownika cechuje się jednym z najbardziej rygorystycznych procesów doskonalenia podyplomowego i procesu jego weryfikacji ze wszystkich zawodów medycznych. Dlatego niemal jednocześnie z pracą zawodową rozpocząłem swój rozwój osobisty jako dydaktyk i instruktor, by starać się zawsze być na bieżąco, a z biegiem czasu i nabywanym doświadczeniem dzielić się z przyszłymi ratownikami wiedzą i praktyką.

Co najbardziej lubisz w pracy ratownika?

Myślę, że tę nieprzewidywalność. Nigdy nie wiesz, co tak naprawdę zobaczysz, gdy dojedziesz na miejsce zdarzenia. Często stan pacjenta opisywany przez dyspozytora medycznego na podstawie uzyskanego telefonicznie wywiadu medycznego nijak ma się do zastanej sytuacji. Nawet osoby wzywające potrafią nakłamać do słuchawki – zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym tego słowa znaczeniu. Mam na myśli interwencje z pozoru błahe, gdzie karetka dojeżdża bez trybu pojazdu uprzywilejowanego, a na miejscu okazuje się, że szybki przyjazd „na sygnale” byłby w 200% uzasadniony. Na przeciwnym biegunie są sytuacje opisywane jako megadramatyczne, gdzie karetka pędzi na sygnale przez miasto, stwarzając tym samym ogromne zagrożenie w ruchu ulicznym, a na miejscu okazuje się, że jedyną potrzebną interwencją jest np. odwiezienie poszkodowanego na izbę wytrzeźwień czy podniesienie kogoś na łóżko. Dodatkowym czynnikiem, który sprawia, że nadal mi się chce i dla którego lubię ten zawód, jest to, że pracując w ZRM typu P, często w obsadzie dwuosobowej, jest się na pierwszej linii frontu, zdanym na samego siebie, swoją wiedzę, partnera i wspólne działania tu i teraz.

Jak radzisz sobie podczas sytuacji kryzysowych? Jak wpływa na Ciebie stres?

Podczas interwencji ważne jest, aby odseparować uczucia. Może to brzmieć bezdusznie, ale takie podejście pomaga skupić się na działaniu i wykonaniu pracy jak najlepiej. Priorytetem jest zabezpieczenie sytuacji. Sytuacje, w których coś się dzieje i trzeba spiąć pośladki, powodują ogromny wyrzut adrenaliny. Dzięki temu działa się prawie jak robot, mechanicznie wykonując określone czynności, które są powtarzane na kursach, wykorzystując wypracowaną pamięć mięśniową. Oczywiście wszyscy jesteśmy ludźmi, więc po zakończeniu interwencji nie wstydzę się uronić łzy − zarówno tej szczęśliwej, gdy udaje się przyjąć poród i powitać nowego obywatela, jak i tej smutnej, gdy przegrywa się walkę i nie udaje się uratować czyjegoś życia. Stres mnie nie paraliżuje, ale wręcz motywuje. Wydaje mi się, że to jeden z czynników, który zapobiega wypaleniu zawodowemu i sprawia, że nadal mi się chce.

Reklama
Reklama
Reklama
ratownicy24-na-ratunek
Poznaj nasze serwisy

Nasze strony wykorzystują pliki cookies. Korzystanie z naszych stron internetowych bez zmiany ustawień przeglądarki dotyczących plików cookies oznacza, że zgadzacie się Państwo na umieszczenie ich w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w Polityce prywatności.