Dwa mundury – jedna misja – rozmowa z Grzegorzem Czajką
Grzegorz Czajka, znany na Instagramie jako @czakmed, na co dzień jest strażakiem Państwowej Straży Pożarnej służącym w JRG Mielec oraz ratownikiem medycznym. To człowiek pełen pasji i zamiłowania do tego, co robi, oraz ogromnej ilości energii, która nie pozwala mu usiedzieć w miejscu. Głośno mówi o tym, co myśli i z czym się nie zgadza. W rozmowie poruszyliśmy tematy siły mediów społecznościowych, trudności łączenia obu zawodów naraz, a także rozwoju osobistego i zawodowego.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z ratownictwem medycznym?
Przygodę z ratownictwem medycznym rozpocząłem jeszcze przed strażą, w 2012 roku. Było to studium dwuletnie na kierunku ratownictwo medyczne w Medycznej Szkole Policealnej w Łańcucie. Moim marzeniem jednak od zawsze było dostanie się do straży pożarnej, więc motywacją było także zdobycie punktów preferencyjnych. Znajomy anestezjolog powiedział mi wtedy, że zyskam tym nie tylko punkty, ale także nowy zawód. Zacząłem niechętnie, jednak w trakcie zorientowałem się, że naprawdę zaczyna mi się to podobać. W ten sposób tak bardzo się w to wkręciłem, że do dziś się w tym spełniam. Sprawia mi to mnóstwo frajdy, interesuje mnie to i chcę się w tym dalej rozwijać. W dalszych etapach podnosiłem swoje kwalifikacje, ale to już po Szkole Aspirantów, gdy zrobiłem licencjat, a obecnie czekam na magisterkę. Wychodzę z założenia, że chęć doskonalenia pozostaje w rękach ratownika i to od niego zależy, czy chce się dalej rozwijać.
A skąd pomysł na prowadzenie szkoleń jako Czakmed?
Dawniej pracowałem jako instruktor w zaprzyjaźnionej obecnie firmie, w której prowadziłem szkolenia z pierwszej pomocy, jednak z czasem uznałem, że pójdę w szkolenia z KPP, ponieważ jesteśmy praktykami zarówno w ratownictwie medycznym, jak i w służbach, które bazują na procedurach KPP, więc kto przekaże to kursantowi lepiej, jak nie my – praktycy? Cała nasza kadra instruktorska to czynni ratownicy medyczni i strażacy.
Jak obecnie oceniasz poziom wiedzy kursantów, którzy rozpoczynają u Ciebie szkolenie?
To zależy, czy rozmawiamy o kursantach komercyjnych, czy mundurowych. Wychodzę z założenia, że od tej pierwszej grupy nie mogę zbyt wiele wymagać – oni przychodzą do mnie nauczyć się wszystkiego od zera. Po ośmiu dniach, jeżeli zdają egzamin, stają się ratownikami. Jednak tę grupę szkoli się bardzo dobrze – w końcu sucha gąbka chłonie najlepiej. Nie muszę oduczać ich złych nawyków, które nabyli wcześniej u kogoś innego. Natomiast jeśli chodzi o poziom ratownictwa w służbach mundurowych, czy to w straży pożarnej, czy w wojsku, pomijając jednostki specjalne, to szczerze mówiąc, ten poziom jest bardzo średni. Przede wszystkim funkcjonariusze są szkoleni bardzo proceduralnie, nie ma miejsca na samodzielne myślenie czy szybką reakcję na to, co się dzieje, tylko schematyczne działanie. Co więcej, jestem też egzaminatorem na terenie województwa podkarpackiego, więc zdarza mi się zasiadać w komisji egzaminacyjnej. To daje mi wgląd na poziom całego województwa, nie tylko powiatu, dzięki czemu mogę wysnuwać więcej wniosków.
Co czujesz, gdy wracasz do domu po trudnym dyżurze czy zapadających w pamięci akcjach?
Wydaje mi się, że studium medyczne odpowiednio przygotowało mnie do radzenia sobie z takimi przeżyciami. Mieliśmy naprawdę dobrych nauczycieli i tutaj chciałbym wspomnieć Panią Bożenkę, która kochała ratownictwo medyczne i naprawdę przeżyła to, że byliśmy ostatnim naborem na kierunku. Dobre przygotowanie to głównie ich zasługa – pokazywanie autentycznych zdjęć, filmów, oswajanie z tym, z czym będziemy się zderzać – zarówno widoki, jak i zapachy – to wszystko miało ogromne znaczenie na ówczesnym etapie kształcenia. Oczywiście teraz jest to już kwestia przyzwyczajenia, choć jak wiadomo, nie wolno być obojętnym czy nie wykazywać empatii, bo wtedy również coś działa nie tak, jak powinno. Wychodzę jednak z założenia, że ktoś musi wykonywać tę pracę. Ja do tego byłem szkolony, więc chcę i będę spełniał tę misję.
Gdy myślisz o wykonywanych przez Ciebie dwóch zawodach, to przy którym odczuwasz większą obawę przed wyjazdami?
Mimo wszystko to jednak wyjazdy w ratownictwie. Tutaj życie ludzkie jest cały czas na szali. W straży wyjazdy bywają różne – miejscowe zagrożenie, niekoniecznie związane z życiem ludzkim. Natomiast w ratownictwie medycznym w grę zawsze wchodzi zdrowie, a często nawet i życie. Nieraz sekundy potrafią zmienić stan pacjenta. Kto z ratowników chociaż raz miał pacjenta z zawałem ściany dolnej, doskonale wie, że taki pacjent może być uśmiechnięty czy z nami rozmawiać, a za trzy sekundy będzie miał migotanie komór i nie będzie już żył. W straży również zajmuję stanowisko dowódcze, jednak zdecydowanie większą presję odczuwam jako kierownik ZRM-u.