„Będziemy obserwować wymieranie tego zawodu i migrację w inne specjalności”
Mamy przyjemność porozmawiać z Tomaszem Zaborowskim – ratownikiem medycznym, nauczycielem akademickim oraz maratończykiem – m.in.: o jego przygodzie z ratownictwem, pasjach, marzeniach oraz obecnym stanie Systemu Państwowego Ratownictwa Medycznego.
Od czego zaczęła się Twoja przygoda z ratownictwem medycznym? Marzenie z dzieciństwa czy raczej dorosła decyzja?
Ostateczny wybór zawodu to składowa wielu sytuacji. W moim domu rodzinnym interwencje karetki pogotowia (wówczas nie mówiono o żadnym „Systemie”), za sprawą choroby ojca były dosyć częste. Wtedy nie myślałem, że będę „jednym z nich”. Na pewno chciałem pomagać innym, ciekawiły mnie zagadnienia związane z medycyną. Taki wybór (kierunek lekarski) utrzymywałem w swojej głowie aż do czasów gimnazjum/liceum. Myśli okresowo zaprzątała również Politechnika, czy Akademia Wychowania Fizycznego. Okres dojrzałości, czas matur i decyzji złożył się z problemami w rodzinie (śmierć ojca) i słabszymi wynikami egzaminów wstępnych. Ostatecznie w 2006 roku wybór padł (również za sprawą znajomego) na Szkołę Policealną o kierunku „ratownik medyczny”. Ta miała być początkiem w układanej w głowie „alternatywnej” ścieżce dalszego kształcenia i rozwoju zawodowego.
Jak długo pracujesz w zawodzie?
Ratownikiem medycznym w Systemie Państwowego Ratownictwa Medycznego jestem stale i nieprzerwanie od 2011 roku. W lipcu „stuknął” mały jubileusz 10 lat pracy w zawodzie. Te 10 lat to praca w tzw. jednoosobowej działalności gospodarczej – kontrakcie. Co przy wyrabianiu miesięcznie średnio 200-300h, daje wrażenie zagięcia czasoprzestrzeni tj. przepracowanie godzinowo 15 lat w 10 (śmiech).
Zaskakuje Cię coś jeszcze w tej pracy?
Nieustannie. Przez te 10 lat pracy, człowiek stale uzmysławia sobie, że każdy pacjent jest inny. Ta sama zgłaszana dolegliwość u jednego, będzie inaczej wyglądać i dawać zupełnie odmienny obraz kliniczny u drugiego. I to jest piękne! Wymaga od nas stałej czujności, która w dzisiejszych czasach jest narażona na uśpienie i wpadania w swojego rodzaju rutynę. To co jakiś czas gubi kolegów i koleżanki „po fachu”. Boli brzuch? A to pewnie żołądek, zatrucie pokarmowe, damy leki i do lekarza. Po czym okazuje się, że u pacjenta doszło do pęknięcia tętniaka aorty brzusznej. Natomiast zgłaszane dolegliwość były jedynymi zwiastującymi ciężki stan i konieczność podjęcia natychmiastowej diagnostyki w warunkach szpitalnych. Przykłady można mnożyć i niejedną książkę można by z tego zbioru napisać, ale o tym później…